Jest na tym forum wielu zagorzałych fanów Franciszka,ze względu na to wrzucam artykuł opisujący jego działalność w ostatnich latach. Dodam, że kilku brudów nie wyciągnięto. Do przemyślenia.
Franciszek Smuda i jego "cuda"
Polski futbol z każdym kolejnym miesiącem 2009 roku pikuje w dół. Poprzedni rok kończył się pięknie, awansem poznańskiego Lecha do 1/16 finału Pucharu UEFA. Za mocne dla "Kolejorza" było jednak włoskie Udinese. Potem przyszedł blamaż reprezentacji z Irlandią Północną, latem Wisła Kraków w drodze do Ligi Mistrzów zatrzymała się już na Levadii Tallin, dzięki czemu w elicie gra węgierski VSC Debreczyn. W końcu kadra w fatalnym stylu rozgrywała kolejne spotkania i awans na mundial jest już tylko sferą marzeń. nikt jednak nie zanotował w ciągu 12 miesięcy tak spektakularnego upadku jak zespół, od którego to podsumowanie rozpoczęliśmy.
Dokładnie rok temu, 2 października "Kolejorz" u siebie podejmował Austrię Wiedeń w meczu o awans do fazy grupowej Pucharu Uefa. Dramatyczny mecz o wielu zwrotach akcji zakończył się euforią przy Bułgarskiej. Rafał Murawski w doliczonym czasie dogrywki zdobył gola, który przechylił szalę na korzyść poznaniaków. Stało się to po akcji, w której więcej było przypadku i szczęścia niż zamierzonego działania. 'duma Wielkopolski" później godnie reprezentowała kraj, przeszła fazę grupową i do wyeliminowania Udinese w kolejnym starciu brakowało jej 45 minut. Włosi jednak okazali się lepsi, potem Lech praktycznie oddał mistrzostwo Wiśle trwoniąc przewagę. Na pocieszenie zdobył Puchar Polski. Na początek nowego sezonu dołożył do tego Superpuchar, by potem odpaść z Ligi Europy, w lidze mieć już 9 punktów straty do Wisły i w końcu odpaść w pierwszym spotkaniu z Pucharu Polski. Z europejskiej wizytówki, pretendenta do awansu do Ligi Mistrzów, Lech w niecałe 12 miesięcy stoczył się do krajowego średniaka potrafiącego przegrać z każdym.
Przyczyn porażki szuka każdy kibic "Kolejorza", ale nie tylko. Głos w tej sprawie zabrał też były szkoleniowiec lechitów, Franciszek Smuda. Całą winę zrzuca on na kierujących klubem z Bułgarskiej. Daje do zrozumienia, że gdyby dalej to on trenował Lecha, ten zespół nadal byłby "na fali". Czy jeden z najbardziej utytułowanych polskich trenerów ma prawo do takiego osądu?
"Chcieliście to macie" - tak w skrócie można odczytać słowa trenera, który w Poznaniu spędził trzy lata. Mógł tam przebywać dłużej, jednak umowy z nim nie przedłużono z kilku powodów, zarówno finansowych jak i przez różnicę poglądów na sprawy kadrowe. Teraz Smuda wykorzystuje fakt, że poznaniakom nie poszło i z satysfakcją krytykuje działaczy ze stolicy Wielkopolski. Co jednak takiego zrobił ów trener w czasie swojej pracy z Lechem?
Gdy w Wielkopolsce łączono dwa silne polskie kluby, może nie mocne na miarę mistrzostwa, co najwyżej na ligowe podium, postawiono na Smudę. Kadrę zespołu skompletować mógł z ponad czterdziestu zawodników, w większości młodych, a już doświadczonych i ogranych w Ekstraklasie. Po trzech latach zostało ich czterech, z czego Krzysztof Kotorowski po wielu perypetiach, gdy już kilka razy był poza zespołem i szukał pracodawcy.
Mimo tak olbrzymiego wyboru, do "Kolejorza" w ciągu trzech lat panowania Smudy ściągnięto aż 24 zawodników do pierwszej drużyny! Nie wszystkie nowe twarze były "ludźmi Smudy", lecz można uznać że trener decydujące zdanie miał w więcej niż połowie przypadków. Spora część "jego" graczy trafiała po akceptacji komitetu transferowego do Poznania poprzez dobre kontakty trenera z jednym menedżerem, na co dzień mieszkającym w Niemczech. Zaznaczyć tu należy, że mówimy tylko o piłkarzach, którzy w Lech dostali kontrakty, a była i spora grupa takich, którym ostatecznie podziękowano, podobnie zresztą jak testowanym ostatnio przez Smudę piłkarzom w Zagłębiu Lubin - oni też zjawili się w Polsce przez owe znajomości.
Co natomiast przez te trzy lata ugrał Lech? Przez dwa pierwsze nic. Na samym starcie Smuda odpadł z Pucharu Intertoto z rywalem z Mołdawii. Gra w tych rozgrywkach trenerowi nie pasowała, chciał skupić się na przygotowaniach do ligi. W tej na początku zespół grał pięknie, ale tak jak ładnie strzelał gole, tak je bardzo głupio tracił. Skończyło się na siódmym miejscu, co było olbrzymim rozczarowaniem i lokatą niższą niż sezon wcześniej osobno zajęły i Lech i Amica.
Drugi sezon zaczął się w lidze dobrze, ale za to z Pucharu Polski "Kolejorz" odpadł już w pierwszym spotkaniu - tak samo jak teraz a wtedy też był murowanym faworytem w boju z II-ligową Polonią Warszawa. Po tamtej porażce kibice zaczęli się głośno domagać zwolnienia Smudy i to w tempie natychmiastowym. Nie nastąpiło to, a poznaniacy zajęli miejsce czwarte i grać mieli w Pucharze Intertoto.
Był maj 2008 roku, Smuda przez dwa sezony nie zdołał ugrać nic, jego drużyna spisywała się znacznie poniżej oczekiwań. Kibice mieli go już serdecznie dość. Wtedy jednak rozpoczęło się szczęście szkoleniowca. Pierwszy "z pomocą" przyszedł Zbigniew Drzymała. Chcąc przenieść Dyskobolię do Wrocławia, ugiął się presji kibiców i zrezygnował z miejsca w Pucharze Uefa (później zresztą został "wystawiony" po awansie Śląska przez prezydenta miasta Rafała Dutkiewicza i radnych). Miejsce przejął Lech, rozprawił się dość łatwo z Khazarem Lankaran i Grasshoppers Zurich. W tym pomogło drugie koło ratunkowe w postaci znakomitych transferów. Smuda przypisuje sobie transfery Stilicia, Lewandowskiego, Peszki i Arboledy, ale zasługi jedynie ma przy ostatnim z nich. Gdyby nie ucieczka z Polski Quinterosa, Stilić nie dostałby szansy gry, a Lewandowski na początku miał ją tylko z ławki. Gdy już zaczął strzelać, trener musiał go wystawiać. Peszko natomiast zajął z przymusu miejsce Zająca, bo działacze nie przedłużyli z ulubieńcem trenera kontraktu.
Po Azerach i Szwajcarach trafili się Austriacy. Tu trener "wykorzystał trzecie koło" - Rafała Murawskiego. Udało się awansować do grupy Pucharu Uefa, potem z niej wyjść i skutecznie walczyć z Udinese. Do czasu. W lutym Lech był o krok od kolejnego historycznego triumfu. Brakowało mu 45 minut, bowiem do szatni we Włoszech schodził z pozycji zespołu w dwumeczu lepszego. W ciągu tamtego kwadransa w pomieszczeniach Stadio Friuli na stałe pozostał ten "Kolejorz", z którego dumny był cały kraj.
Poznaniacy w drugiej połowie stracili gola, potem w samej końcówce po błędzie Marcina Kikuta drugiego, który jednak już o niczym nie decydował. W Ekstraklasie mieli osiem punktów przewagi wiosną, a jednak mistrzostwo stracili na własne życzenie. Nie zdołali nawet wywalczyć drugiego miejsca. Ze Smudą się pożegnano. Robiono to z pewnym niezadowoleniem, ale bez żadnego smutku. Trener po swoich szczęśliwych sukcesach chciał blisko dwukrotnej podwyżki. Na to działacze zgodzić się nie mogli. Do tego doszły różnice zdań. Smudy nie można było namówić do jeżdżenia po Europie i oglądania potencjalnych wzmocnień. Do tego nie dał w ogóle szansy sprowadzonym zimą Gordanowi Golikowi i Harisowi Handziciowi.
Podsumowując, po dwóch latach budowy drużyny przez Smudę, jego Lech błyszczał tylko jedną rundę, a to i tak po splocie bardzo szczęśliwych wydarzeń. Teraz ster w ręce trzyma Jacek Zieliński. Zespół teoretycznie ma mocniejszy, ale bez lidera jakim był u Smudy Rafał Murawski, a wcześniej jeszcze Piotr Reiss. Zielińskiemu brakuje Murawskiego, w tej chwili także Arboledy. Do tego ma do dyspozycji zupełnie innych Stiliciów, Lewandowskich i Rengifo - nie pełnych zapału, brylujących na boisku, ale przygaszonych, obrażonych na kolegów i działaczy, bo nie pozwolili im odejść, w końcu zmanipulowanych przez ich menedżerów zawracających w głowie nazwami zainteresowanych klubów z Zachodu. Słowem, Zieliński ma ciało to samo, ale pozbawione szkieletu. Idzie mu zaś praktycznie tak samo, jak w pierwszym sezonie w Poznaniu szło Smudzie.
Obecny trener Zagłębia (którego zresztą cudownie nie odmienił) miał w Lechu w kilku sprawach rację. Trzeba się z nim zgodzić, że sprowadzanie zawodników wbrew woli trenera nie jest rozwiązaniem dobrym, a ostatnie odsunięcia od drużyny Golika i Handzicia świadczą tylko o tym, że Smuda miał co do nich rację. Sam jednak nie jest bez winy. W kwestii transferów wystarczy wymienić kilka nazwisk, o których sprowadzeniu właśnie on decydował:
1. Emilian Dolha
2. Kristian Dobrew
3. Fernando Bonjour
Dwaj pierwsi przychodzili do Poznania jako gwiazdy ligi polskiej i bułgarskiej. Pierwszy spalił się psychicznie w Krakowie. Smuda musiał go z boiska zdjąć, by uniknąć kompromitacji. Drugi miał być lekiem na lewej obronie, ale w czasie sławetnych przygotowań został tak zajechany, że w podstawowym składzie w lidze zagrał jedynie dwa razy i bez żalu rozstano się z nim po jednej wiośnie. Bonjour przygodę z Lechem zakończył zaś na dwóch wejściach z ławki w "źle koniecznym", czyli Pucharze Ekstraklasy.
Nie bez przyczyny też na czele listy są obcokrajowcy. Za Smudy sprowadzono ich do Lecha dwukrotnie więcej niż Polaków. Teraz do "Kolejorza" w pierwszej kolejności sprowadzani są zawodnicy rodzimi. Tyle, że od "stranieri" w większości są słabsi, a żąda się za nich wielkich pieniędzy, kontrakty mają wyższe a i prowizje menedżerskie są "z kosmosu". Taktykę budowy zespołu zmieniono, a mimo to dostał on spore wzmocnienie w postaci choćby Seweryna Gancarczyka. Pamiętać jednak też należy, że sprowadzenie kilku obcokrajowców to "zasługa" tylko i wyłącznie Smudy.
Czym się różni sytuacja Smudy od Zielińskiego? Niewątpliwie pierwszy dostał zespół do składania, ale puzzle były tak trudne, że układano je dwa lata, a potem szczęśliwie dokładano resztę układanki jakby na zasadzie "chybił-trafił". Do tego puzzle były "do góry nogami", najpierw trzeba było je odwrócić, poznać, a potem układać. Zieliński rozpoczął układankę już po tym poziomie. Niby nowy trener miał łatwiej, ale to tylko pozory. Jego zadanie tak naprawdę jest dużo trudniejsze. Rozwiązywania zagadki nie kontynuuje on po poprzedniku, Zieliński robi to od nowa. Kryzys Lecha nie trwa od kilku spotkań, na dobrą sprawę trwa on od przerwy w rewanżu z Udinese.
Wygląda to tak, jakby poprzednik świadomy, że układania puzzli nie ukończy, w pewnym momencie zaczął je psuć, żeby tylko jego następca miał trudniej i dojście do tego poziomu zajęło mu więcej czasu. W końcu - żeby nie przyszedł na gotowe. Jest to oczywiście tylko przenośnia, bo nie można zarzucić Smudzie, że celowo "psuł" drużynę. On sam jednak obecnie krytykując tych, którzy mu podziękowali za dalsze usługi, musi pamiętać, że to za jego czasu rozpoczął się ten trwający do dzisiaj i pogłębiający się coraz bardziej kryzys "Kolejorza". Jego słowa zaś brzmią jak przesycony jadem głos sfrustrowanego człowieka - trenera spadającego z jednego z trzech największych klubów w ekstraklasie do najgorszego. Osoby wracającej w miejsce, gdzie jest wielbiony, ale gdzie przede wszystkim dano mu apanaże jakich żądał - nieoficjalnie rzędu 90 tysięcy złotych miesięcznie!
Z tym nowym zespołem mu nie idzie, można powiedzieć że przez sędziów, bo to fakt, że na razie "przeszkadzają" oni jak mogą Zagłębiu. Do tego czarę goryczy przelewa porażka w wyścigu po wymarzoną posadę selekcjonera reprezentacji Polski. Choć nadal jest głównym kandydatem opinii publicznej na trenera, który ma przygotować Polskę do Euro 2012, bitwę ze Stefanem Majewskim już przegrał, a wielu ekspertów stawia go też na straconej pozycji w całej wojnie ze względu na jego charakter trenera impulsywnego, potrafiącego wykrzesać z drużyny wszystko w meczu o stawkę, ale nie umiejącego budować zespołu przez lata, co zresztą udowodnił w Lechu nie osiągając celu - słynnego już na całą Polskę "majstra". Smudzie pozostaje zatem wylewać żale i wieszać psy na działaczach Lecha.
We wszystkich wywodach na temat Lecha, jego działaczy i trenerów, inspirująca jest jedna rzecz. Smuda dał się już poznać jako osoba sobie przypisująca sukcesy Kasperczaka z Wisłą czy mistrzostwo Zagłębia pod wodzą Michniewicza. Niejednokrotnie podkreślał, że to on przygotowywał do sezonu "Białą Gwiazdę", gdy ta zaczynała dopiero świecić i później rozbłysła oślepiającym światłem. To on też pracował na obozach z piłkarzami Zagłębia, kiedy jego działacze w marzeniach nie mogli przypuszczać, że to za kilka miesięcy będzie Mistrzem Polski. Teraz Smuda krytykuje swojego poprzedniego pracodawcę, dokładniej działaczy nim rządzących i w swoich wypowiedziach nie wini trenera Zielińskiego. Kryzys zrzuca zatem na działaczy. Co jednak by się stało, gdyby Lech nagle zaczął grać znowu efektownie, wygrywać mecz za meczem, z kolei rywale zaczęliby gubić punkty i w końcu to "Kolejorz" już nie pod wodzą Smudy, a Zielińskiego zostałby Mistrzem Polski? Czy Franciszek Smuda znów zacząłby rozgłaszać w prasie, że to przecież on ten zespół budował i gdyby dano mu dalej pracować, Lech też byłby mistrzem? Czy znów przypisałby sobie sukces danej drużyny osiągnięty po jego rozstaniu z nią, przede wszystkim nie zważając na wygłaszaną teraz krytykę (a może jeszcze twierdząc, że gdyby nie kryzys, sukces byłby zapewniony jeszcze wcześniej)? W końcu, czy głosiłby swe zasługi w Lechu, gdyby w tym samym sezonie Zagłębie spadło z ligi, do czego na razie ma prostą drogę?
Lubinianom rzecz jasna kłód pod nogi nie rzucamy, życzymy im jak najlepiej. Podobnie zresztą jak Lechowi i może warto, by czynił to każdy. Nie tylko po to, abyśmy znów mieli drużynę, którą w Europie można się pochwalić a nie wciąż wstydzić, ale by jeszcze ewentualnie przed rokiem 2012 w końcu poznać czy "Smuda czyni cuda" to właśnie trenera zasługa czy tylko zwykła ułuda.
http://goool.pl/main_v3.php?id=23231