Poznań ceni nadkibola
Szef poznańskich kiboli ma stadion na wyłączność. Kibolskie bojówki utrzymuje w ryzach, a przy okazji obraca milionami, sprzedając im kiełbasę. Organizuje też catering dla prezydenta miasta i urzędników
Chodzi o Krzysztofa Markowicza, szefa stowarzyszenia kibiców Wiara Lecha, który bił i opluwał rodzinę z dziećmi, która chciała obejrzeć mecz Polska - Wybrzeże Kości Słoniowej. Ujawniliśmy to przed miesiącem na wideo z monitoringu stadionowego (nagranie na Wyborcza.pl). Co się stało po publikacji? PZPN od miesiąca zastanawia się nad karą, władze Poznania "czekają na wyciągnięcie wniosków" przez WL. Markowicz, kibolska ksywa "Litar", nadal pozdrawia dziennikarzy, paradując po stadionie, który miał być chlubą Poznania i pierwszą wizytówką Euro 2012. Bo kibol jest u siebie. Oprócz stanowiska szefa stowarzyszenia ma jeszcze posadę w Lechu - odpowiada za kontakty z kibicami. I najważniejsze - wart 2 mln zł rocznie gastronomiczny biznes na stadionie. Umowę podpisał z Lechem. Biznes jest na wyłączność, a jeśli pojawiłaby się konkurencja, klub zapłaci kibolowi karę. Umowa ma klauzulę tajności. Firma "Litara" i Lech zastrzegają w niej, że większość zapisów nie może być pokazywana nawet pracownikom firmy i klubu.
Tyle że stadion należy do miasta, które wydało na budowę 700 mln zł.
Zasady bicia po twarzy
Markowicz ma 30 lat. Niewysoki, szczupły, o twarzy chłopca. Jako nastolatek przychodził na mecze, podglądając, jak się biją kibole. Jak wspomina jeden z jego kolegów, imponowały mu ustawki. Fascynował go "Uszol" powiązany ze środowiskiem gangsterów, który pod koniec lat 90. szefował nieoficjalnie kibolom Lecha. "Uszol" - 2 m wzrostu, 100 kg wagi, wprowadził na stadionie zasadę: kto nie śpiewa, to w twarz. Zniknął z trybun, gdy został aresztowany. Dzisiaj walczy na ringu MMA, w którym wszystkie chwyty są dozwolone.
Schedę po "Uszolu" przejął Markowicz i stosuje te same metody - kibic, który na II trybunie stadionu (tam stoją fanatyczni kibole) nie wychwala głośno Lecha, dostaje od jednego z przybocznych Markowicza, np. "Olafa". To były bokser. W zeszłym roku wraz z kilkunastoma bojówkarzami zatrzymało go CBŚ. Prokuratura zarzuciła im ustawki, a kilku także handel narkotykami i udział w zorganizowanej grupie przestępczej.
Markowicz wypisuje na internetowym forum Wiary Lecha hasła mające jednoczyć kibiców: "Nikt się nie boi, jeden za drugim stoi". Działacz WL: - To hasło już nic nie znaczy. Markowicz broni swojej pozycji, zwłaszcza finansowej.
Stadion tylko dla kibola
Jest 2004 r. Wiara Lecha na rozruchu, ale role są już podzielone. Rządzą młodzi, ustawieni zawodowo, którzy kibicowanie traktują jak hobby. Markowicz i jego bojówki to fanatycy, dla nich klub jest całym życiem. Dyscyplinują kibiców na stadionie, jeżdżą na ustawki. Rok wcześniej Markowicz bierze udział w bitwie ulicznej we Wrocławiu. Jeden z kiboli ginie tam od ciosu nożem. Za chuligankę Markowicz dostaje wyrok w zawieszeniu i trzyletni zakaz stadionowy. Wtedy zakłada firmę Trocadero i za zgodą klubu, na stary jeszcze stadion, wstawia sprzęt do grillowania. Sprzedaje kiełbasy i napoje. Obroty to wówczas ok. 70 tys. zł.
Przełom następuje, gdy Lech łączy się z Amicą Wronki. Pojawia się nowy zarząd z Andrzejem Kadzińskim, który dotychczas kierował klubem z Wronek. Zachwyca się "Litarem". Działacz WL: - Kadziński mówi, że podoba mu się taki energiczny chłopak, który potrafi sobie podporządkować chuliganów.
W 2007 r. Markowicz podpisuje umowę z Lechem Poznań. Trocadero dostaje na wyłączność cały stadion. Zakres działalności to "świadczenie usług gastronomicznych". Kiełbaski z kilkudziesięciu grillów jedzą zwykli kibice, ale jest też catering dla VIP-ów z ekskluzywnymi daniami. W umowie klauzula: jeśli ktoś wejdzie kibolowi z konkurencyjnym jedzeniem, Lech płaci mu 10 tys. zł. kary. Przychody "Litara" skaczą w 2007 r. kilkakrotnie - do blisko miliona złotych.
Gdy kilka miesięcy temu otwarty zostaje nowy stadion, Markowicz powiększa ekspansję. Dostaje od Lecha pomieszczenie na kawiarnię. Obroty za zeszły rok to już dwa miliony złotych.
Ale Trocadero ma stadion dla siebie nie tylko podczas meczów. Gdy rok temu Sting inauguruje otwarcie areny, to Trocadero sprzedaje jedzenie dla 40 tys. fanów. Gdy w 2008 r. odbywa się wielka impreza Stadium of Sounds, melomanów znów karmi kibol. Koncert Stinga, na zlecenie miasta, organizowała agencja My Music. Jej szef Maciej Czysz zapewnia, że Trocadero złożyło najtańszą ofertę.
Z innych źródeł - bliskich Lechowi - dowiadujemy się jednak, że My Music nie miało wyboru. - Agencja usłyszała, że Trocadero ma tam wyłączność na gastronomię. I nie było dyskusji, bo cały Poznań wie, kim jest Markowicz i kto za nim stoi - mówi nasz informator.
Magazyn widmo
Sprawdzamy tryb wyłonienia cateringu na koncert Stinga. My Music dało miastu dwie oferty. Jeśli Trocadero, jak twierdzi My Music, rzeczywiście było tańsze, to jedna z przyczyn leży na pewno w gastronomicznym zapleczu. Bo grille, lodówki, jedzenie, napoje firma kibola po prostu magazynuje na stadionie. Pod pierwszą trybuną znaleźliśmy pomieszczenie o numerze I.1.5. Wskazał je, na nasze żądanie, Wojciech Smoczyński, pracownik stadionu z ramienia miasta. Ale nie mógł nas wpuścić do środka. - Bo klucze ma tylko pan Markowicz - tłumaczył.
Od kogo Trocadero wynajmuje magazyn o powierzchni ponad 100 m kw.?
Janusz Rajewski, szef Poznańskich Ośrodków Sportu i Rekreacji, które administrują stadionem: - Nie od nas. To pewnie pomieszczenia Lecha Poznań.
Jako że Lech nie odpowiada na nasze pytania, sprawdzał to POSiR. Otrzymujemy sprzeczne odpowiedzi na piśmie. Pierwsza: Lech nie ma zgody na podnajem pomieszczeń na stadionie żadnym innym firmom. Druga: Lech ma zgodę na podnajem kilku pomieszczeń firmie Trocadero, w tym na magazyn, o który pytaliśmy.
Prosimy o spis pomieszczeń wynajmowanych przez Lecha. Dostajemy. Magazynu Trocadero w nim nie ma. Urzędnicy POSiR, którzy na co dzień sąsiadują z biurami Lecha, wprowadzili nas w błąd.
Czy to znaczy, że Trocadero nielegalnie zajmuje magazyn? - pytamy Ryszarda Grobelnego, prezydenta Poznania.
- Mnie dyrektor POSiR również mówił, że nic nie wie, by Lech miał zgodę na podnajem jakichś powierzchni. Zażądam też wyjaśnień - mówi prezydent.
Jak było z magazynem I.1.5? Wyjaśnia nieoficjalnie jeden z pracowników na stadionie: - Przed koncertem Stinga Markowicz prosił, by dać mu jakiś magazyn, bo skala wydarzenia go przerosła. Nic nie wiem, by szła za tym jakaś umowa. Markiewicz już tego magazynu nie opuścił.
Lech broni kibola także przed urzędnikami. Dotarliśmy do pisma POSiR-u z jesieni zeszłego roku, które zakazuje używania grillów węglowych na stadionie, bo uruchamia to systemy przeciwpożarowe. Pismo pozostaje bez echa. Gdy kilka tygodni później systemy uruchamiają się podczas meczu, POSiR nakłada na klub 5 tys. zł kary. Grille znikają dopiero w grudniu.
Szampan dla prezydenta
Trocadero, choć prowadzi działalność na miejskim stadionie, nie płaci miastu, lecz Lechowi. 250 zł od tysiąca kibiców, czyli około 8 tys.y zł za mecz.
Urząd miasta płaci za to kibolowi za jego usługi, bo w ostatnich kilku latach Trocadero dostarczało urzędnikom catering. Na ponad 20 tys. zł. W jednym przypadku ratusz zamówił jedzenie w ramach promocji Euro 2012.
Dlaczego akurat Trocadero? Wyjaśnia nam, prosząc o anonimowość, jeden z urzędników miejskich pełniący funkcję kierowniczą: - Poznałem Markowicza na stadionie, gdy obsługiwał VIP-ów. Zleciłem mu catering, bo przetarg na to nie obowiązywał.
W grudniu ub. roku Ryszard Grobelny bawił się ze swoim sztabem wyborczym, wznosząc toast za wygrane wybory prezydenckie. Napoje i przekąski dostarczyła firma kibola. Grobelny: - Od was dowiaduję się, że to od Trocadero.
Zyski z dostarczania jedzenia na stadion ma jednak także inna firma - Resident. Jej szef Damian Wojna był pierwszy prezesem Wiary Lecha, a obecnie ściśle współpracuje z Trocadero. Wojna, podobnie jak Markowicz, nie chciał z nami rozmawiać. Na stronie firmy także chwali się współpracą z poznańskimi urzędami.
Rządzi i dzieli. Bilety
Zyski, jakie Markowicz osiąga dzięki koneksjom w klubie i Wierze Lecha, coraz bardziej doskwierają innym działaczom stowarzyszenia. Jeden z nich mówi: - Nie chodzi tylko o pieniądze. Krzychu przejął całą władzę. Czuje się bezkarny, dlatego popełnia błędy, jak to z pluciem na rodzinę.
W 2009 r. Markowicz został szefem Wiary Lecha, dokonując przewrotu. Na godzinę przed walnym zgromadzeniem oświadczył ówczesnemu prezesowi Jarosławowi Kilińskiemu, że ten nie będzie już szefem.
Działacz Wiary: - To był sierpień. Wykorzystał, że wielu przebywało na urlopie. Po powrocie mieli do niego pretensje.
Jarosław Pucek, członek WL, a na co dzień urzędnik miejski nadzorujący mieszkania komunalne, miał powiedzieć Markowiczowi: - Masz posłuch w bojówkach, ale nie nadajesz się na szefa.
Pucek nie chciał rozmawiać z "Gazetą", choć jest medialną twarzą WL. W lokalnej telewizji tłumaczył się z plucia Markowicza i przepraszał za to, ale w swoim imieniu.
Nasi rozmówcy z WL przyznają, że boją się Markowicza, jego bojówek i tego, że jest pupilkiem prezesa klubu.
Ale jest jeszcze inny powód.
Markowicz w Lechu ma posadę speca od kontaktów z kibicami. Gdy miał stawić się tydzień temu w PZPN, by wytłumaczyć z plucia na stadionie, Lech wystawił mu usprawiedliwienie: nie może przyjechać, bo jest zajęty pracą w klubie.
Ta praca to m.in. podział biletów wyjazdowych na spotkania Lecha.
- Ostatnie lata przyniosły klubowi ciekawe spotkania: Juventus, Manchester, Braga. Każdy chciał jeździć - mówi działacz WL. Markowicz znalazł tu sposób na karanie krnąbrnych kolegów. Zakazem wyjazdu. Do dzisiaj obowiązuje on podobno Jarosława Kilińskiego, byłego szefa WL. O co poszło? Ponoć o rozliczenia finansowe w WL. Przez kilka miesięcy nie wyjeżdżać miał też Andrzej Pleszkun, adwokat Wiary Lecha, bo nie wywiązał się na czas z jakichś formalności.
O bilety wyjazdowe nie muszą się martwić jedynie bojówkarze, którzy stoją za Markowiczem i na wyjazdach dbają o "dyscyplinę". Niektórzy nie płacą nawet za oglądanie meczów w Poznaniu. Nagraliśmy ukrytą kamerą, jak wchodzili na II trybunę, czyli tzw. kocioł kiboli, gdy Lech tydzień temu podejmował portugalską Bragę. Na nagraniu widać, jak ochrona stadionu boczną bramą wpuszcza zakapturzonych mężczyzn. Policjanci zajmujący się chuliganką stadionową twierdzą, że to niejaki "Didi" i "Lola". Dwa lata temu policja zamknęła ich, wraz ze wspomnianym "Olafem", za napad na autokar z kibicami na autostradzie.