Dziwi kogoś to? Przecież od dawna wiadomo, że do programów w których występują politycy nie chodzi "zwykła publiczność", tylko przydupasy występujących i klakierzy.
Jacyś idealiści z młodzieżówek chcący zobaczyć "idola". Jacyś lokalni działacze chcący wleźć komuś w dupę. A jak gość jest zbyt mierny, żeby ludzie z własnej stajni chcieli do niego przyjść, to im za to płacą lub zmuszają (kto się nie pojawi, ten zdrajcą).
Praktycznie zawsze i wszędzie za "publiczność" robią ludzie związani z którąś opcją polityczną.