„Jeśli coś jest niemożliwe do wykonania, dajcie to do zrobienia Polakom”, powiedział kiedyś Napoleon Bonaparte. Polakom albo Realowi Madryt, uzupełnimy od siebie. W tym miejscu należałoby jednak dopisać jeszcze jedną złotą w przypadku Królewskich regułę – powierzcie Realowi najprostsze możliwe zadanie, a przekonacie się dobitnie, że jest on w stanie skomplikować je sobie do granic absurdu. Nie może być przecież zbyt łatwo. Przed meczem w Wolfsburgu wszyscy zadawali sobie pytanie nie czy, lecz jak dużą różnicą bramek wygrają podopieczni Zinédine'a Zidane'a. Gdyby ktoś przed pierwszym gwizdkiem arbitra odważył się wówczas powiedzieć na głos, że niespełna tydzień później Los Blancos będą potrzebowali remontady, delikwenta kilka minut później prawdopodobnie wieźliby już na sygnale zapiętego w kaftan. Miał być spacerek, a tymczasem w rewanżu zapowiada się prawdziwy thriller. Taki, w którym aktorzy nie będą odgrywać ustalonego scenariusza, lecz w którym sami na bieżąco będą go pisać. Oczywiście bez jakiejkolwiek znajomości zakończenia.
Jak to wyglądało w zeszłą środę? Cóż, zanim przejdziemy do opisu wydarzeń z minionego tygodnia najpierw jesteśmy wam winni przeprosiny. Prawdopodobnie nigdy wcześniej nie napisaliśmy meczowej zapowiedzi, w której praktycznie sto procent naszych prognoz okazałoby się błędnych. Bijemy się w pierś, sami byliśmy święcie przekonani, że szybciutko podpiszemy stosowne kwity, a na Bernabéu widzowie przyjdą jedynie podziękować swoim zawodnikom za bezproblemowy awans do półfinału. Jak się jednak okazało, w Wolfsburgu futbol po raz kolejny pokazał, że jeśli możemy być czegoś pewni, to tylko tego, że... nie, nie możemy być pewni niczego. Z początku nie wyglądało to najgorzej – Real utrzymywał się przy piłce, szybko strzelił bramkę, której jednak nie uznał arbiter, wydawało się kwestią czasu aż Królewscy napoczną ciasteczko, przeżują je, połkną i przetrawią. Tak się jednak nie stało. Najpierw dość kontrowersyjny karny wykorzystany przez Ricardo Rodrígueza, zaś kilka minut później fatalne gapiostwo naszych obrońców i gol Arnolda. Od tamtej pory Los Blancos grali, jak gdyby ktoś poddał ich narkozie. Snuli się po boisku bez ładu i składu, nie mogąc się przebić przez niezwykle szczelne zasieki ekipy z miasta Volkswagena. Szukanie wymówek w postaci nieuznanego trafienia Cristiano, niesłusznego karnego czy niepodyktowanej jedenastki za rzekomy faul na Bale'u po porażce z drużyną środka tabeli Bundesligi jest – z całym szacunkiem – wyjątkowo nie na miejscu. Przynajmniej w przypadku takiego zespołu jak Real Madryt.
W obliczu dzisiejszego starcia nastroje można określić tylko w jeden sposób – bojowe. Słowo remontada przewija się w niemal wszystkich wypowiedziach zarówno piłkarzy, jak i sztabu szkoleniowego Królewskich. Choć zadanie do wykonania bez cienia wątpliwości nie należy do łatwych, wszyscy w klubie są święcie przekonani co do tego, że odwrócenie niekorzystnej karty jest jak najbardziej możliwe. W sobotę przeciwko Eibarowi Zinédine Zidane postanowił przeprowadzić kilka zmian w składzie, by niektórzy z podstawowych zawodników mogli w pełni sił przystąpić do pojedynku z Wolfsburgiem. Eksperyment się opłacił, gdyż Los Blancos nawet na wpół rezerwową jedenastką bez problemu rozprawili się z Baskami 4:0, co – jak okazało się kilka godzin później – pozwoliło zmniejszyć przewagę do liderującej Barcelony do zaledwie czterech oczek. Można więc z pełnym przekonaniem rzec, że Real plan wykonał wręcz z nawiązką. Dziś na placu gry, jeśli nie wydarzy się nic nieoczekiwanego, powinniśmy z powrotem ujrzeć od początku Keylora Navasa, Sergio Ramosa, Lukę Modricia, a także – co powinno cieszyć najbardziej – Karima Benzemą, który musiał zejść z boiska w minioną środę z powodu drobnego urazu. Wśród powołanych znalazł się także wracający po kontuzji Varane. W ten oto sposób doczekaliśmy się chwili, gdy do dyspozycji trenera są... wszyscy. Tak, to nie żart, jesteśmy w komplecie.
Co do drużyny gości, sensacyjne zwycięstwo nad Realem Madryt nie przeszkodziło Wilkom w podtrzymaniu wizerunku drużyny, która na krajowym podwórku jest w tym sezonie do bólu przeciętna. Wolfsburg w minioną sobotę zremisował bowiem na Volkswagen Arena 1:1 z 6. w tabeli Mainz (trafienie André Schürrle), zrównując się tym samym punkami w tabeli z Ingolstadtem. Na tę chwilę naszych rywali od strefy premiującej grą w europejskich pucharach dzieli sześć oczek. Biorąc jednak pod uwagę fakt, że z ostatnich 11 spotkań ekipa Dietera Heckinga zwyciężyła w zaledwie trzech, śmiało można stwierdzić, że cel ten zamiast się przybliżać wciąż raczej się oddala. Krajobraz wokół Wolfsburga nie jest więc jak widać zbyt idylliczny, jednak cóż z tego, skoro liga swoja, a Liga Mistrzów swoje. Dziś bowiem to my mamy znacznie większy problem...
Tak jak pisaliśmy we wstępie – Real Madryt potrafi skomplikować sobie nawet teoretycznie najprostsze zadanie. By ostatecznie i tak przechylić szalę zwycięstwa na swoją korzyść. Albo i nie. Czesław Michniewicz powiedział kiedyś, że 2:0 to najniebezpieczniejszy wynik. W tym wypadku podpisujemy się pod tym stwierdzeniem bez wahania. Jest to jednak rezultat wyjątkowo niebezpieczny zarówno dla jednej, jak i drugiej ekipy. Z jednej strony zespół będący tak naprawdę blisko napisania historii, z drugiej natomiast drużyna będąca w stanie zabić dla remontady. Jak się to wszystko skończy? Zabijcie nas, ale nie wiemy. Nauczeni ostatnimi doświadczeniami nawet pod groźbą tortur nie odważymy się niczego prognozować. Tak czy siak jesteśmy przekonani, że nawet przy prowadzeniu 3:0 serca nie raz i nie dwa będą podchodzić nam do gardeł. Chcieliście, żeby ten sezon był jeszcze ciekawy? Proszę bardzo!