Ja też miałem psa, nazywała się Saba. Kiedyś z kolegami każdy wziął swojego psa i poszliśmy na taką polanę. Rzucaliśmy tym psom kijki, one biegały za tymi kijkami, przynosiły nam i tak w kółko. Później poszliśmy nad pobliskie jezioro, mieliśmy taką hustawkę zawieszoną na drzewie przy brzegu. Jeden koleżka się na niej bujał...nic, drugi to samo i nic. Później wszedł następny. Rozbujał się i plusk do wody na bombe. Patrzymy, nie ma go. Nie ma, nie ma i nie ma. Aż w końcu się wynurzył. Psy oczywiście biegały sobie przy brzegu. Po tej przygodzie stwierdziliśmy, że wracamy do domu. Idziemy sobie, idziemy, nagle znikąd pojawił się traktor, który cisnął prosto na nas i nasze psy. Na szczęście facet zwolnił, a my spokojnie się wyminęliśmy z traktorem. Po tym spokojnie wróciliśmy na podwórko i rozeszliśmy się po domach.