"W Bukareszcie zostaliśmy zakwaterowani w czterogwiazdkowym hotelu Lebada, co po polsku oznacza łabędź. Niestety po przekroczeniu progu hotel zmieniał się w brzydkie kaczątko. Tylko za fasadę można było mu przyznać cztery gwiazdki, podczas gdy za wnętrze – najwyżej dwie. Najwidoczniej Rumuni chcieli nam to wynagrodzić, bo po przyjeździe w holu czekało na nas dziesięć panienek. Patrzyły się tak, że od razu zrozumieliśmy, o co chodzi – chciały nam się wpakować do łóżek. Miło, że gospodarze postanowili o nas zadbać, ale żaden z nas nie skorzystał z ich uprzejmości.
Na boisku już tacy gościnni nie byli, chociaż i tak nie wygraliby bez naszej pomocy. Na nieco ponad kwadrans przed końcem drugą żółtą kartkę dostał Waldek Jaskulski i musieliśmy gonić wynik w dziesiątkę. Dwadzieścia minut wcześniej Rumuni wyszli bowiem na prowadzenie po błędzie Wandzika. Przy stanie 1:1 Józek wyskoczył do piłki i... sam wcisnął ją sobie do bramki. Byliśmy na niego wściekli, mimo że do czasu utraty drugiego gola spisywał się dobrze.
– Zapier*** nam mecz! – wydzieraliśmy się na niego w szatni.
– Rumun mnie popchnął, sędzia gwizdnął...
– Jak gwizdnął?! Gwizdnęli nam, ale punkty!"
Z książki o Romku Koseckim