Sytuacja obrońców stawała się coraz bardziej dramatyczna. Amunicji ubywało, brakowało wody, a pył i kurz nie pozwalały normalnie oddychać. Zdecydowano się na zejście do piwnic, by tam kontynuować obronę. Tymczasem frustracja atakujących narastała. Chcieli jak najszybciej ogłosić, że Gdańsk został opanowany.
Około godz. 18 pod pocztę sprowadzono motopompy, z pomocą których wlano do środka benzynę. Następnie podpalono ją przy pomocy miotaczy ognia. O obronie nie było już mowy. Ludzie dusili się i palili żywcem. Kapitulacja stała się nieunikniona.
Jako pierwszy z płonącego budynku wyszedł dyrektor Jan Michoń. Ukazał się w drzwiach z białą flagą, lecz natychmiast został zastrzelony. Tuż za nim pojawił się naczelnik poczty Józef Wąsik, którego spalono za pomocą miotacza płomieni.
Wtedy wraz z przybranymi rodzicami z piwnicy wyszła również 10-letnia Erwinka. Małżeństwo było bardzo mocno poparzone – Małgorzata została oślepiona, a Janowi widać było czaszkę. Dziewczynka także była ranna. Według niektórych źródeł Niemcy wyrwali dziecko spomiędzy kapitulujących, oblali je benzyną i podpalili. Erwinka biegła po dziedzińcu, płonąc, aż straciła przytomność. Nie wszyscy jednak potwierdzają taką wersję wydarzeń. Jedno jest pewne – najmłodsza obrończyni Poczty Gdańskiej zmarła siedem tygodni później w szpitalu.